Jako czytelnicy chcemy czytać więcej i więcej… i chyba każdy z nas łapie się na momentach zastanowienia pt. „tak dużo książek, tak mało czasu”. Czytamy łapczywie, często porównujemy się z innymi (czasem o zgrozo! Z recenzentami) i tworzymy stosy hańby. Ale czy w tym wszystkim nie zatracamy czegoś bardzo ważnego?
Jestem osobą uwielbiającą statystyki, lecz wiem, że nie jestem w stanie dogonić swoich wymagań. Jak na kogoś, kto żyje książkami, nie czytam zbyt dużo… ale z drugiej strony o wiele więcej niż osoby, które mnie otaczają. Na blogu piszę o różnorodnych książkach, bo takie też jest moje czytanie, ale pewne pozycje pozostaną na zawsze przemilczane. I nie chodzi tu niewygodne, niepasujące do mojego wizerunku książki (bo w sumie takich nie ma). Myślę o książkach, które przemijają…
Nie jestem super ambitnym, niszowym czytelnikiem. Czasem chciałabym to zmienić, ale pewnie na ten etap przyjdzie jeszcze chwila. Tymczasem zdarzają mi się książki lepsze i gorsze, wymagające dużego skupienia i pogłębienia wiedzy oraz takie, które stanowią typową rozrywkę (nie oglądam telewizji, seriale sobie dawkuję… stąd chyba ta potrzeba). Wśród tych książek są też takie, które po prostu znikną za jakiś czas z mojej pamięci. Trudno się do tego przyznać, ale jedna z ostatnich pozycji, które skończyłam, będzie należeć do tego grona. Niby wciągająca w trakcie czytania, polecana przez moich ulubionych blogerów, ale po lekturze nie zostawiła we mnie trwałego śladu. I właśnie dlatego na moim blogu jest o wiele mniej wpisów niż książek, które czytam… Rynek książki jest przesycony i czasem trafiamy w marketingowe sidła, dlatego też przesiewam dla Was jakąś część tego, co trafia w moje ręce.
Niezależnie od rodzaju książki jaki trafia w moje ręce, zdarzają się niestety przypadki bezbarwnej prozy. Niby dobrze napisanej, niby wciągającej… ale nie na tyle, by opowiadać wszystkim wokół o przeczytanej fabule. Lubię thrillery, ale nie mogę ich czytać zbyt wiele… ponieważ najczęściej bazują na podobnych schematach. To samo dotyczy się pozycji obyczajowych, aby chwyciły muszą mieć bardzo dobrze skonstruowanych bohaterów lub ciekawy problem psychologiczny. Czy to jakiś kryzys czytelniczy? Właśnie nie. Książki, które nie zapadają mi w pamięć, najczęściej motywują mnie do poszukiwań. Bo idealnych pozycji trzeba szukać, przekopać się przez recenzje lub zakochać się w okładce, która skrywa ciekawą treść. Wielokrotnie same poszukiwania już sprawiają mnóstwo radości.
A co z książkami, które przemijają? Są częścią naszej drogi i lekcją na przyszłość, wskazującą pewne tendencje (których nie warto się trzymać). Nie bądźmy jednak zbyt poważni w swoich wyborach, bo nawet słabsze książki potrafią polepszyć choć na chwilę nasz humor lub oderwać od rzeczywistości, a na pewno wyrobić sobie gust. A może wystarczy potem oddać te książki lub sprzedać komuś, kto się po prostu ucieszy z nich bardziej niż my.